Banner okolicznościowy

Kolorz: Stanie cały Śląsk

Sty 17, 2013

- Nie robimy strajku dla samego strajku. Jeżeli odbędą się rozmowy i dojdzie do porozumienia, np. do końca pierwszej dekady lutego, to oczywiście strajku nie będzie. Gdy jednak wyczujemy pozoranctwo ze strony przedstawicieli rządu, strajk okaże się nieunikniony. (...) A jak zdecydujemy się stanąć, to stanie cały Śląsk - mówi szef śląsko-dąbrowskiej "Solidarności" Dominik Kolorz w rozmowie z Tygodnikiem Solidarność. Publikujemy obszerne fragmenty wywiadu na temat przygotowań do strajku generalnego. Pełna treść w serwisie internetowym Tygodnika Solidarność.

 

* * *

 

Tygodnik Solidarność: - Czy zorganizowanie strajku generalnego na Śląsku jest już przesądzone?

Dominik Kolorz, przewodniczący Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ "Solidarność": - Wydaje się przesądzone, bo jesteśmy już po referendach w kilku istotnych branżach, m.in. zbrojeniówce, przemyśle stalowym, prawie całym hutnictwie (czekamy tylko na Hutę "Katowice"), u kolejarzy. Od 10 stycznia trwają referenda w górnictwie, energetyce i ciepłownictwie. Potem zostanie nam branża motoryzacyjna. Tak jak zapowiadaliśmy, końcówka lutego to wielce prawdopodobny termin przeprowadzenia generalnego strajku solidarnościowego.

TS: - Ale czy rząd może jeszcze zrobić coś, co spowoduje, że do tego strajku nie dojdzie?

DK: - Oczywiście, że tak. Nie robimy strajku dla samego strajku. Jeżeli odbędą się rozmowy i dojdzie do porozumienia, np. do końca pierwszej dekady lutego, to oczywiście strajku nie będzie. Gdy jednak wyczujemy pozoranctwo ze strony przedstawicieli rządu, strajk okaże się nieunikniony. Śląsk to gospodarcze serce Polski. Tutaj zlokalizowane są najważniejsze zakłady przemysłowe - od przemysłu ciężkiego, przez motoryzacyjny, po stalowy, a także duże firmy usługowe. To jeden łańcuch gospodarczy, którego ogniwa zaczęły rdzewieć, a wręcz pękać, co dobitnie pokazuje sytuacja w Fiat Auto Poland. Jeżeli zaczniemy tracić tysiące miejsc pracy, region może stać się skansenem biedy i bezrobocia. Dlatego zdecydowaliśmy się na ten krok (...).

(...)

TS: - Czy wszystkie największe centrale związkowe wezmą udział w strajku?

DK: - Tak, ze wszystkimi organizacjami związkowymi, które są w komitecie (oprócz "Solidarności" są to: OPZZ, Forum Związków Zawodowych i WZZ "Sierpień 80" - dop. red.), działamy ręka w rękę, wedle zasady jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

TS: - Jeśli dojdzie do strajku - jak on będzie wyglądał?

DK: - Zgodnie z ustawą strajk solidarnościowy może trwać maksymalnie cztery godziny. Jeszcze nie ustaliliśmy jak długo potrwa nasz protest. Na pewno w zakładach pracownicy nie przystąpią do pracy. Nie możemy zdecydować o wyłączeniu prądu przez elektrownie, bo byłoby to podciągnięte pod sabotaż gospodarczy i narażalibyśmy się na poważne konsekwencje. Ale podczas godzin strajkowych pewne zakłady będą wyznaczone do specjalnych zadań. O szczegółach na razie nie chcę mówić.

(...)

TS: - Na Śląsku nie było strajku generalnego od 30 lat. Dlaczego dziś jest on konieczny?

DK: - Sytuacja Fiata pokazuje, że nie możemy dłużej czekać. Jeżeli ktoś myśli, że kondycja jego zakładu jest przyzwoita, bo nie zwalniają i dali jeszcze jakieś podwyżki, to się myli, bo wszystko zaczyna się sypać. Zaczęło się od Fiata, za chwilę źle zacznie się dziać w firmach kooperujących, potem fala zwolnień zaleje najprawdopodobniej stalownie, w końcu huty, energetykę itd. Aż brak zamówień odczuje przysłowiowy szewc. W mechanizmie gospodarczym na Śląsku jeden zakład jest zależny od drugiego. Nie znam przykładu w historii Polski współczesnej, kiedy w sytuacji kryzysu w jakiejś branży obronił się pojedynczy zakład. Sprzedawanie miejsc pracy za programy dobrowolnych odejść to droga donikąd, bo odbudowanie później miejsc pracy jest praktycznie niemożliwe. My to na Śląsku szczególnie mocno odczuliśmy za rządów AWS, kiedy przeprowadzono ogromne tzw. restrukturyzacje, których skutkiem było gigantyczne bezrobocie. Teraz grozi nam dokładnie to samo.

TS: - Komitet strajkowy domaga się ulg dla przedsiębiorstw utrzymujących zatrudnienie w czasie kryzysu. O jakie konkretnie ulgi chodzi?

DK: - Możemy brać przykład z Niemiec i Francji, które subsydiowały miejsca pracy. Wiemy przecież, że pomoc publiczna jest udzielana nawet w najbardziej liberalnej gospodarce świata, jaką pozostaje gospodarka USA. Szczególnie wspierano tam motoryzację i sektor paliwowo-energetyczny. Podkreślamy, że są pieniądze na subsydiowanie miejsc pracy w firmach, które na skutek kryzysu wpadły w tarapaty, bo przecież wszyscy płacą na Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Tam jest ponad 7,5 mld zł i trzeba stworzyć tylko odpowiedni system, który pozwoli na subsydiowanie miejsc pracy. To rozwiązanie zdecydowanie bardziej korzystne niż utrata na Śląsku np. 100 tys. miejsc pracy. Wtedy stracimy podwójnie, bo zmniejszy się konsumpcja wewnętrzna w kraju. "Mea culpa" Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który przyznał, że nakazując Grecji i Hiszpanii ostre oszczędności, doprowadził do załamania gospodarek tych krajów, potwierdza nasze tezy. Zaciskanie pasa i zwolnienia prowadzą do ubożenia społeczeństw i pogorszenia sytuacji gospodarczej.

TS: - Polski rząd postępuje odwrotnie do tego co czynią kraje zachodnie. Na zwałach zalega teraz 10 mln ton węgla z polskich kopalń. Tyle samo węgla kupiliśmy. Inni chronią własne rynki, a Polska?

DK: - Przez ostatnie trzy lata, od kiedy zaczął się kryzys, nie mamy do czynienia z gospodarką wolnorynkową, liberalną, tylko z narodowymi systemami gospodarczymi. Odnoszę wrażenie, że polski rząd kompletnie tego nie rozumie, nie ma pomysłu na rządzenie i ogranicza się do PR-u. Telewizje ciągną wieloodcinkowy serial z matką Madzi w roli głównej, tematem numer jeden staje się to, że drugoligowy polityk przepisał się z jednej partii do drugiej, teraz wrzucono sprawę sędziego Tulei, a Polacy żyją zupełnie innymi problemami.

(...)

TS: - Na ile ocenia Pan dziś prawdopodobieństwo przeprowadzenia strajku?

DK: - Na 90 procent.