Do wypadku doszło nad ranem, tuż po godzinie 4.50. Gdy prowadzący autosana H9 Józef Adamek wjechał na most nad Wilczym Jarem i stracił panowanie nad kierownicą na śliskiej nawierzchni, nic nie mogło uratować pojazdu przed przebiciem bariery zabezpieczającej i runięciem w przepaść. Kierowca autobusu, który przejeżdżał tą samą trasą kilka minut później, zauważył wyłamaną barierkę i zatrzymał pojazd. Pasażerowie zorientowali się, że doszło do katastrofy. Część podróżujących zeszła do Wilczego Jaru, by udzielić pomocy ocalałym z wypadku. W tym czasie kierowca pojechał sprowadzić pomoc, a pozostali zaczęli ostrzegać prowadzących przejeżdżające samochody przed niebezpieczeństwem. Niektórzy stawali na poboczu przed feralnym mostem. Wśród tych, którzy się nie zatrzymali, był kierowca żywieckiego PKS Bolesław Zoń. Prowadzony przezeń autobus wpadł w poślizg i wpadł do Wilczego Jaru, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie kilkanaście minut wcześniej autosan prowadzony przez Józefa Adamka.
Dopiero w 1990 roku, staraniem Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" KWK "Brzeszcze", obok miejsca tragedii stanęła pamiątkowa tablica, na której widnieją imiona i nazwiska wszystkich 30 ofiar katastrofy. Alfabetyczną listę otwiera wspomniany już kierowca pierwszego autobusu Józef Adamek, ojciec znanego pięściarza Tomasza Adamka.
Zakładowa "S" z kopalni "Brzeszcze" pamięta o ofiarach katastrofy i regularnie odwiedza to miejsce, tak jak w tym roku, 1 listopada.