Banner okolicznościowy

Brudziński: JSW w stanie przedzawałowym

Sty 26, 2015

- Ta firma jest tragicznie zarządzana. Tutaj olbrzymie pieniądze "wychodzą bokami" albo są lokowane tam, gdzie nie powinny - mówi wiceprzewodniczący Zakładowej Organizacji Koordynacyjnej NSZZ "Solidarność" Jastrzębskiej Spółce Węglowej SA (JSW) Roman Brudziński i przytacza kolejne przykłady niegospodarności, zaniedbań oraz zwyczajnych błędów popełnionych przez kierownictwo znajdującej się dziś na skraju zapaści Spółki. Zachęcamy do lektury obszernego wywiadu z wiceliderem jastrzębskiej "S".

 

* * *

 

Solidarność Górnicza: - Panie przewodniczący, górnicy z Jastrzębskiej Spółki Węglowej SA przystępują do referendum, w którym zdecydują o ewentualnym przystąpieniu do akcji protestacyjno-strajkowej. Nie znamy wyniku głosowania, a tym bardziej formy, jaką może przyjąć strajk. Ostatnio pracownicy JSW już jednak protestowali, wspierając kolegów z Kompanii Węglowej SA. Robili to głównie w cechowniach, a nie pod ziemią, co wywoływało różne komentarze. Skąd taka, a nie inna forma protestu?

Roman Brudziński, wiceprzewodniczący NSZZ "Solidarność" w JSW: - Zdecydowaliśmy się na taką formę akcji strajkowej, która była do przyjęcia przez wszystkich. Mogliśmy, co prawda, zrobić to w taki sam sposób jak koledzy z kopalń Kompanii Węglowej i jak to początkowo zrobili pracownicy kopalni "Budryk". Jest to jednak najmniejsza kopalnia należąca do JSW i tam dało się to zorganizować "za pięć dwunasta". Gdybyśmy chcieli zorganizować podziemny strajk na przykład w kopalni "Pniówek", która zatrudnia 5 tysięcy osób, a pierwsza zmiana to około 1200 ludzi, sprowadzilibyśmy wszystkich szereg uniedogodnień i zagrożeń. Nie ma możliwości, by 1200 pracowników przebywało pod szybem, w jednym miejscu, i czekało na wyjazd. Nie ma możliwości, by taką akcję zorganizować w sposób błyskawiczny, a zarazem bezpieczny. Moglibyśmy ustalić, że ludzie zostają przy swoich stanowiskach pracy, ale wtedy ich część z pewnością chciałaby wyjechać na powierzchnię. Tego nie dałoby się ogarnąć. Nie dałoby się też szybko zareagować w sytuacji, gdyby gdzieś doszło do obwału. Ludzi przebywających w zagrożonej strefie wywozilibyśmy w trumnach. Zdecydowaliśmy o przeprowadzeniu protestu na powierzchni, co być może nie wszystkich kolegów z Kompanii Węglowej usatysfakcjonowało, dlatego chciałbym podkreślić, że w skali doby do akcji przystąpiło u nas kilkanaście tysięcy ludzi. Wspólna akcja pracowników wszystkich kopalń JSW sprawiła, że pojawiła się niespotykana do tej pory determinacja. W czwartek i piątek jeden pilnował drugiego, tak by nikt nie opuszczał zakładu przed końcem czterogodzinnej akcji. Jestem bardzo zbudowany postawą pracowników jastrzębskich kopalń, bo wychodzi nam na to, że blisko 90 procent załogi, która była wtedy obecna w pracy, taką formę protestu uznało za właściwą i do akcji przystąpiło.

SG: - Protestowaliście w obronie czterech kopalń Kompanii, które rząd chciał zlikwidować. Ale również, jak gdzieś zostało powiedziane, w obronie własnej...

RB: - My od początku podkreślaliśmy, że chcemy zwrócić uwagę na dramatyczną sytuację Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Drugim elementem było, rzecz jasna, wsparcie dla kolegów z Kompanii. Niezwykła determinacja ludzi, o której wspominałem, wzięła się ze świadomości tego, gdzie my sami się znajdujemy. Nie jestem w stanie tego dokładnie określić, czy dzieli nas pół roku, czy rok od sytuacji, w której już dziś jest Kompania Węglowa. W każdym razie wiemy już, co nam grozi i stąd zdecydowana reakcja ludzi. Związki zawodowe od dawna nie mają dostępu do niemal żadnych danych dotyczących wyników JSW, poza liczbami dostępnymi oficjalnie. Musimy wierzyć temu, co mówią władze Spółki, choć nie wiemy, czy prezes Zagórowski mówi prawdę wtedy, kiedy przed debiutem giełdowym twierdzi, że mamy olbrzymie zapasy gotówki, sięgające kilka miliardów złotych, więc nie potrzebujemy pieniędzy z prywatyzacji, czy też wtedy, kiedy twierdzi, że trzeba oszczędzać na wszystkim (poza - rzecz jasna - kilkudziesięciotysięcznymi zarobkami członków Zarządu), bo sytuacja firmy jest zła.

SG: - Nawet najmniej wiarygodnym ludziom zdarza się jednak powiedzieć słowo prawdy. Czy nie jest zatem prawdą, że tu i ówdzie górnik faktycznie pracuje dwie czy dwie i pół godziny?

RB: - Problem efektywnego czasu pracy górnika oczywiście istnieje, jednak przez lata nie zrobiono nic, by go skutecznie rozwiązać. A nie jest to nic trudnego, trzeba jednak ponieść pewne nakłady, na co Zarząd nie ma ochoty. Cynicznie natomiast obarcza winą górników i chce, by w nie wiadomo jaki sposób szybciej docierali do ścian. To nie jest wina Kowalskiego pracującego w ścianie X, tylko Zarządu JSW z prezesem Zagórowskim, że pieniądze z zysków, które górnicy wypracowywali przez kilka kolejnych lat, nie zostały przeznaczone na inwestycje, również na budowę nowoczesnych systemów transportowych dla pracowników. Mamy pewien dowód, że ktoś myślał o takich inwestycjach, ale skutki tego myślenia okazały się opłakane. W kopalni "Pniówek" została zakupiona taśma do transportu ludzi, która do dnia dzisiejszego leży nieużywana. Dla mnie jest to czyste działanie na szkodę firmy. Wydaliśmy na coś pieniądze, ale nie ma z tego żadnego pożytku. Górnik już dziś dźwiga na plecach ciężary nierzadko stukilogramowe, dostaje garba, a teraz jeszcze mają mu urosnąć skrzydła? Chyba tak to sobie właśnie prezes wyobraża.

SG: - Wyniki JSW są coraz gorsze. Straty sięgają kilkuset milionów złotych. Gdzie, zdaniem strony związkowej, leżą przyczyny tego stanu rzeczy?

RB: - Na problemy Spółki zwracamy uwagę od co najmniej czterech lat zarówno Zarządowi, jak i właścicielowi, który posiada większościowy pakiet udziałów JSW oraz Radzie Nadzorczej. Nasze pisma kierowaliśmy do wszystkich. Łączy je jedna rzecz, o której pisaliśmy na okrągło: ta firma jest tragicznie zarządzana. Tutaj olbrzymie pieniądze "wychodzą bokami" albo są lokowane tam, gdzie nie powinny. Przykład, który za chwilę podam przemówi chyba do wszystkich. Wszyscy wiemy, że potrzebne nam są nowoczesne zakłady przeróbcze, by wydobywany węgiel mógł osiągać najwyższą jakość. Tymczasem w Ruchu "Borynia" zdecydowano o modernizacji zakładu - zastąpiono jeden element procesu technologicznego, tak zwaną suszarnię, umożliwiającą suszenie mokrego urobku, wirówkami sedymentacyjnymi. Efekt miał być ten sam, tyle że uzyskiwany dużo sprawniej i dużo szybciej. Świetnie. Ktoś jednak zapomniał o tym, że stosowanie wirówki miało może sens przy wydobyciu rzędu 9 tysięcy ton na dobę, tymczasem Zarząd, swoimi decyzjami, doprowadził do stanu, w którym "Borynia" wydobywa 4-5 tysięcy ton, więc nie ma możliwości, by wydobywany węgiel przeszedł przez ten zakład przeróbczy. Co było dalej? Zdecydowano o uruchomieniu transportu kołowego i cały urobek z "Boryni" wożony jest ciężarówkami do kopalni "Pniówek", gdzie jest przerabiany w zakładzie przeróbczym funkcjonującym na starych zasadach. Podsumujmy zatem - ponieśliśmy ogromne koszty modernizacji zakładu przeróbczego w "Boryni", a teraz ponosimy koszty wożenia całego urobku gdzie indziej, bo węgiel wożą prywatne firmy transportowe. Czy to jest logiczne?

SG: - Czyli przyczyn należy szukać w nietrafionych inwestycjach lub ich braku, o czym była mowa wcześniej?

RB: - Nie tylko, ale w dużej mierze tak. Żeby nie szukać daleko: innym "osiągnięciem" kierownictwa JSW w tej materii jest słynny remont siedziby Zarządu Spółki. Kiedyś biura mieściły się w starym budynku. Potem zdecydowano o remoncie innego budynku, już postawionego. Pierwotnie jego modernizacja miała kosztować 30 mln zł, co samo w sobie było czymś dziwnym i rodziło pytania, jaki zakres robót ma zostać przeprowadzony - czy ktoś czasem nie chce tam montować złotych klamek? Nasze zdziwienie było jeszcze większe, gdy dowiedzieliśmy się, że ostateczny koszt remontu wyniósł 80 mln zł. Każdy kto ma jakiekolwiek rozeznanie na rynku wie, że za tę kwotę można kupić gotowy biurowiec, i to nie w Jastrzębiu, a w Warszawie.

SG: - Skąd tak jawna niegospodarność zarządzających finansami Spółki? Z braku kompetencji czy poczucia bezkarności?

RB: - Powiem otwarcie, że dla mnie konsekwencja, z jaką Zarząd od lat postępuje, systematycznie pogarszając swoimi działaniami sytuację Spółki, nosi znamiona celowego działania na szkodę JSW. Być może chodzi o to, żeby Jastrzębska Spółka Węglowa znalazła się w takiej sytuacji, by łatwiej można było rozmawiać z takim panem Markowskim, na przykład o przejęciu kopalni "Krupiński". To, że pan Markowski wraz z reprezentowaną przez siebie niemiecką firmą chętnie przejąłby "Krupińskiego", nie jest już dla nikogo tajemnicą.

SG: - Załóżmy jednak, że chcemy uratować JSW i przywrócić jej pełną rentowność. Nie cofniemy czasu, więc popatrzmy do przodu. Dlaczego związki zawodowe odrzucają propozycje wprowadzenia szóstego dnia pracy? Czy nie byłby to jednak jakiś krok w kierunku uzdrowienia firmy?

RB: - Rzeczywiście, prezes deklaruje, że chce wprowadzić "szósty dzień pracy", ale wprowadza w błąd całe społeczeństwo, bo dzisiaj w JSW wydobywa się węgiel od poniedziałku do niedzieli włącznie. Mimo tego, i tak nie wydobyliśmy tego, co planowo mieliśmy wydobyć przy założeniu, że pracowalibyśmy tylko od poniedziałku do piątku. Więc jaki jest sens mówienia o szóstym dniu? Poziomu wydobycia nie zmieni to w najmniejszym stopniu, bo - jak wspomniałem - już dzisiaj fedrujemy przez cały tydzień.

SG: - Skąd się wzięło załamanie poziomu wydobycia w JSW?

RB: - Taka sytuacja wynika z przyjętego niegdyś założenia, że eksploatacja węgla ma być możliwie zyskowna - na papierze. Po debiucie giełdowym próbowano pokazać, że JSW osiąga świetne wyniki, co miało przyciągnąć inwestorów. Oszczędzano w tym czasie na przygotowaniu nowych złóż, nowych pól wydobywczych, na rozcince chodników i przygotowaniu nowych ścian. Doraźnie wyniki były lepsze, ale konsekwencje okazały się tragiczne. Dzisiaj zdolności produkcyjne JSW wynoszą jakieś 70 procent tego, co było w roku 2007. Jeśli dalej będziemy utrzymywali taki stan, nigdy już nie wyjdziemy na prostą. W zeszłym roku wydobyliśmy o 1 mln 400 tys. ton węgla mniej niż założył sam Zarząd. Z tego 1 mln 100 tys. ton to węgiel koksowy, który sprzedaje się "na pniu". Nie mamy tego węgla, więc nie możemy go sprzedać i na nim zarobić.

SG: - A średnie miesięczne wynagrodzenie pracownika JSW pozostaje na tym samym poziomie i wciąż robi duże wrażenie, zwłaszcza na mieszkańcach innych regionów Polski.

RB: - To ja przypomnę, że dzisiaj w Biurze Zarządu JSW pracuje już chyba ponad 400 osób. Pamiętam pewien strajk z końca lat 90., gdzie jednym z naszych żądań było, by w centralach spółek węglowych nie zatrudniano więcej niż 150 pracowników. W większości są to sami dyrektorzy. Tam wystarczy wyjść na korytarz i zawołać dyrektora, by otworzyły się wszystkie drzwi na piętrze. Ci wszyscy ludzie zarabiają całkiem spore pieniądze. I potem dziennikarze pytają mnie, czy górnik z JSW zarabia tyle i tyle, a są to kwoty, których nikt na oczy nie widział. Tabele statystyczne uwzględniają zarobki zarówno górników czy pracowników zakładów przeróbczych, jak i tej całej, systematycznie się powiększającej, zarabiającej krocie armii dyrektorów. Podawane kwoty są matematyczną średnią zarobków jednych i drugich.

SG: - Sam prezes dał jednak przykład i ze względu na trudny czas obniżył pensję sobie oraz kadrze kierowniczej.

RB: - O 10 procent, a wcześniej podwyższył o 300 procent - tyle tytułem komentarza. Panowie prezesi cały czas podkreślają, że zarabiają o połowę mniej niż ich koledzy zajmujący podobne stanowiska na Zachodzie. Tylko niech popatrzą, ile zarabia polski górnik w stosunku do górnika niemieckiego, amerykańskiego czy australijskiego. Tutaj te dysproporcje należałoby liczyć w wielokrotnościach. Wynagrodzenie rzędu 120 tysięcy zł miesięcznie to zarobek, o którym przeciętny Kowalski może sobie śnić. To "szóstka w totolotka", którą prezes trafia co miesiąc. Z roku na rok członkowie Zarządu bogacą się o kolejne miliony, a w tym samym czasie zarządzana przez nich firma stacza się po równi pochyłej. Minęło nieco ponad 30 miesięcy od debiutu JSW na giełdzie. W tym czasie wartość akcji spadła ze 136 zł do 20 zł, a nie tak dawno była ona jeszcze niższa. To spadek o 85 procent. Udziały zmniejszyły swoją wartość do 1/6 wartości początkowej. Dzisiaj już nie tylko górnik z JSW czy związkowiec musi się zastanowić, co się dzieje i z czego to wynika. Dzisiaj rozwiązanie problemu złego zarządzania JSW leży w interesie każdego akcjonariusza.

SG: - "Złe zarządzanie" JSW stało się już pewnym sloganem. A nie jest czasem tak, że sytuacja na światowych rynkach jest trudna i nikt nie byłby w stanie lepiej pokierować firmą wobec zaistniałych okoliczności?

RB: - Z tym nikt nie dyskutuje. Tylko się zastanawiam, czy pan prezes w czerwcu albo lipcu zasnął na pewien czas, czy zapadł na jakąś chorobę, która sprawiła, że nie wiedział o tej sytuacji i bez "mrugnięcia okiem" wydał 1,5 mld zł na zakup kopalni "Knurów-Szczygłowice"? I tu nie chodzi o to, że my nie chcemy widzieć u siebie knurowskiego zakładu, tylko o to, że w sytuacji, gdy przeżywamy takie trudności, wydajemy 1,5 mld zł za kopalnię, którą analitycy wyceniali na maksimum 1 mld 200 mln zł, a niektórzy mówili nawet o 900 mln zł. My wiemy, że to było działanie polityczne. Wiemy, czemu to miało służyć. Kolejny raz jednak przepłaciliśmy. Normalny menadżer, jak nie ma pieniędzy, to nie porywa się z motyką na słońce, nie kupuje sobie mercedesa, gdy go na to nie stać. Jak długo można tak funkcjonować? Skoro robimy takie "interesy" to nikt nie powinien się dziwić, że JSW znalazła się w stanie "przedzawałowym".

SG: - To jakie decyzje "na już" powinna podjąć osoba zarządzająca firmą, żeby ją przed zawałem uchronić?

RB: - Nam potrzeba większej ilości pól wydobywczych, ścian oraz zazbrojenia tych ścian w odpowiedni sprzęt. Tutaj jest kolejny kamyczek do ogródka zarządzających, którzy chcieliby fedrować starym sprzętem, a dziwią się, gdy im nie wychodzi. Jeżeli miąższość naszego węgla jest na poziomie 3,5 metra, to z takiej ściany węgiel powinien się sypać grubymi tonami na dobę. Jeśli jednak zastosujemy tam sekcje, które mają - po modernizacji - maksimum 3,2 metra wysięgu, to część tego węgla będzie zostawać albo w stopie, albo w spągu. Nie ma też właściwej podporności, sekcje się przewracają, wszyscy mają do wszystkich pretensje, węgla nie ma i koło się zamyka. Tak to u nas, niestety, funkcjonuje.

SG: - Odwołanie prezesa rozwiązałoby wszystkie problemy JSW?

RB: - Zmiana jest konieczna, choć wcale nie uważam, że sama w sobie rozwiąże wszystkie nasze problemy, bo one narastały od lat. Zwracam też uwagę, że szef Zarządu nie musi się znać na szczegółach technicznych funkcjonowania kopalń. Przede wszystkim musi mieć wokół siebie ludzi, którzy mają odpowiednią wiedzę i tych ludzi słuchać. Prezes Zagórowski nikogo nie słucha. Również związkowców, którzy przecież nie znaleźli się w firmie przypadkiem. Oni mają na ogół kilkunastoletnie doświadczenie zawodowe, często są to byli kierownicy robót górniczych, i nie mogą patrzeć na to, co się tutaj wyprawia. JSW powinna przynosić zyski dla akcjonariuszy i Skarbu Państwa. To jest to, czego sobie chyba wszyscy życzymy. Takie możliwości nadal są. Bo dzisiaj słyszymy od prezesa, że przy cenie 120 dolarów za tonę nie jesteśmy w stanie generować takich wyników jak przy cenie 300 dolarów. Zgoda. Przed prezesem Zagórowskim był jednak prezes Jarno, który przez kilka dobrych lat borykał się z ceną węgla na poziomie 90 dolarów za tonę, a mimo tego generowaliśmy zysk na każdej tonie węgla. Więc nie może być mowy o tym, że pracownik ze swoim wynagrodzeniem jest winny fatalnej kondycji JSW. Nawet gdyby górnicy przychodzili pracować społecznie, nasza firma i tak nie byłaby dochodowa. Obniżenie kosztów pracy nie sprawi przecież, że będziemy wydobywać więcej węgla. A to wydobycie stanowi przecież istotę funkcjonowania wszystkich kopalń na świecie.

SG: - Dziękujemy za rozmowę.

 

rozmawiał: MJ