Banner okolicznościowy

Chwastyk: Wtedy przywrócono górnikom ludzką godność

Wrz 03, 2020

Mija 40 lat od podpisania Porozumienia Jastrzębskiego. O wydarzeniach sprzed czterech dekad, ich przyczynach i znaczeniu rozmawiamy z Romanem Chwastykiem, uczestnikiem strajku pracowników kopalni "Borynia" w 1980 roku, a dziś - przewodniczącym Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" KWK "Borynia-Zofiówka" Ruch "Borynia".

 

* * *

 

Solidarność Górnicza: - Zacznijmy może od sprawy podstawowej - gdzie pracowałeś w sierpniu roku 1980?

Roman Chwastyk, przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" KWK "Borynia-Zofiówka" Ruch "Borynia": - Od czerwca 1977 r. byłem pracownikiem fizycznym kopalni "Borynia" zatrudnionym w oddziale przewozowym. Miałem wtedy 21 lat. A urodziłem się w Głuchołazach.

SG: - Zanim omówimy sam przebieg wydarzeń, które doprowadziły do podpisania Porozumienia Jastrzębskiego, zapytałbym o to, jakie były wówczas nastroje w społeczeństwie? I nieco bardziej konkretnie - dlaczego górnicy, w tym górnicy z kopalni "Borynia", zdecydowali się na przystąpienie do strajku? Co ich do tego popchnęło?

RC: - Trudno mi powiedzieć, jakie były nastroje w społeczeństwie. Nie było tak powszechnego dostępu do informacji, jak dziś. Wiedzieliśmy tyle, ile mogliśmy zaobserwować we własnym otoczeniu. Ja akurat strajki roku '80 zapamiętałem bardzo dobrze, choć - z racji wieku - nie byłem w żadnym komitecie strajkowym. Po prostu w tych strajkach uczestniczyłem jako jeden z tysięcy górników. Mogę zatem uczciwie powiedzieć, że przytłaczającej większości górników chodziło o zniesienie morderczego systemu pracy. Pracowaliśmy wtedy we wszystkie soboty, które liczono wtedy jako dniówki "czarne". Do tego dochodziły robocze niedziele "planowe" i "apelowe" - pięć niedziel "planowych" i pięć niedziel "apelowych" w roku, kiedy również przychodziliśmy do pracy i tę pracę zaliczano nam jako dniówki "czarne". Dochodziło do sytuacji abstrakcyjnych, kiedy pracownik ścianowy miał wypracowane 34 dniówki w miesiącu! Jeszcze nie tak dawno sam miałem w domu własne "paski" z wypłat i z jednego wynikało, że przepracowałem 29 dniówek. A węgla było komunistom zawsze mało, bo węgiel koksowy służył do produkcji stali, bo mieliśmy "zimną wojnę" i zbrojenia, bo liczył się tylko wynik - tysiące i miliony ton wydobytego surowca. Człowiek nie liczył się wcale, jak u Sowietów. Czasami zostawało się na dwie kolejne zmiany w pracy! W innych kopalniach obowiązywał już wtedy system czterobrygadowy. Tam pracowało się bez przerwy, a tylko co któraś niedziela wypadała wolna. Do tego brak mechanizacji, ściany wybierane ręcznie, łopatami... To było nie do wytrzymania na dłuższą metę - i fizycznie, i psychicznie. O górników i tak wtedy dbano, bo na Śląsku mieliśmy dostęp do rzeczy, o których reszta kraju mogła pomarzyć. Kiedy koledzy wracali w rodzinne strony, kupowali olbrzymie ilości wędlin i innych produktów dla swoich krewnych. Ale ten względny dobrobyt materialny nie wystarczył. Przymus pracy ponad ludzkie siły sprawił, że ludzie w końcu się zbuntowali.

SG: - Dzisiaj często ocenia się tamte wydarzenia przez pryzmat polityczny, że był to kolejny etap "walki z komuną". Czy jest to - Twoim zdaniem - nadinterpretacja?

RC: - Niekoniecznie. Mogę to wyjaśnić na swoim przykładzie. Pochodziłem z rodziny bardzo katolickiej i dosyć majętnej przed drugą wojną światową. U mnie w domu historia prawdziwa, a nie ta zakłamana przez komunistów, była czymś oczywistym. Mówili o tym rodzice, zwłaszcza ojciec, kiedy spotkał się ze swoimi braćmi, a ja słuchałem. Uczucia patriotyczne były we mnie obecne od dziecka. Na dodatek miałem taki charakter, że nie bałem się, by mówić o tych sprawach otwarcie, również w szkole, co miało swoje konsekwencje. Kiedy powiedziałem prawdę o Katyniu i wymordowaniu polskiej inteligencji przez Sowietów, ojciec był wezwany do szkoły, ale nie odniosłem wrażenia, by po tym wszystkim był na mnie zły - wręcz przeciwnie. Dlaczego o tym mówię? Bo myślę, że wielu uczestników strajków z roku '80 miało podobną przeszłość rodzinną i ten gen antykomunizmu w sobie. Kiedy można było wystąpić przeciwko "komunie", tacy ludzie robili to odruchowo, bo kierowali się również pobudkami patriotycznymi, nie tylko obroną praw pracowniczych czy możliwością wywalczenia jakichś spraw materialnych. O jednym nie wolno nam też zapomnieć, bo wielu pewnie by chciało, że wiarę w ludzi wlał papież Jan Paweł II. Już sam wybór Karola Wojtyły na papieża miał olbrzymie znaczenie, a co dopiero pierwsza pielgrzymka Ojca Świętego do Polski w roku 1979. Niemal w jednej chwili odbudowała się nasza narodowa wspólnota. Od tego momentu z komunistów coraz częściej się śmiano. Dzięki Janowi Pawłowi II nabraliśmy odwagi, by zastrajkować, by powiedzieć systemowi komunistycznemu głośne "nie!".

SG: - Wróćmy na "Borynię". Jak rozpoczął się strajk? Jak to wyglądało z perspektywy zwykłego pracownika, a nie związkowego działacza czy przywódcy strajku?

RC: - Jeśli dobrze pamiętam, strajk rozpoczął się w nocy, a ja przyszedłem na poranną zmianę. Wtedy kopalnia już "stała".

SG: - Jak wyglądało poparcie wśród załogi dla strajku? Była dyscyplina?

RC: - Z mojego punktu widzenia - była. Wszyscy strajkowaliśmy. Radiowęzeł przeszedł pod kontrolę strajkujących. Akcja miała charakter okupacyjny. Nie było wychodzenia do domu i powrotu dzień później. Jak już się tam było, to kontakt z najbliższymi miało się tylko przez bramę kopalni. Moja przyszła żona - a wtedy dziewczyna - również przychodziła, przynosiła jedzenie, chwilę rozmawialiśmy... O tym, że przy bramie czeka na nas ktoś bliski, dowiadywaliśmy się właśnie przez wspomniany radiowęzeł. Jak na dzisiejsze warunki, "Borynia" była zakładem olbrzymim. Pracowało u nas 7 tysięcy ludzi. Bez radiowęzła nie dałoby rady tym wszystkim zarządzać.

SG: - Jak długo strajkowaliście? Był strach, że w każdej chwili władze mogą strajk spacyfikować?

RC: - Jeśli dobrze pamiętam, strajk trwał u nas pięć dni. Międzyzakładowa Komisja Robotnicza, gdzie zapadały wszystkie decyzje, miała swoją siedzibę w położonej kilka kilometrów dalej kopalni "Manifest Lipcowy", dzisiejszej "Zofiówce". Nie, nie było wśród nas obaw, że nas ktokolwiek spacyfikuje. Dziś patrzymy na to inaczej, bo wiemy, co zrobiono w stanie wojennym, ale wtedy, w roku 1980, nikt z nas nie dopuszczał takiej myśli. Nie wyobrażaliśmy sobie tego. W Jastrzębiu wszystkie kopalnie "stały". Mieliśmy poczucie siły i jedności zwykłych ludzi, takiej solidarności przez małe "s".

SG: - A dyrekcja kopalni? Nie próbowała przekonywać górników do zakończenia strajku?

RC: - Może były jakieś rozmowy pomiędzy przywódcami akcji strajkowej a dyrekcją, ale do nas, zwykłych pracowników, informacje na ten temat nie docierały. Bezpośrednich prób zwracania się do załogi przez kierownictwo kopalni też nie pamiętam.

SG: - Strajk zakończyło podpisanie Porozumienia Jastrzębskiego. Pamiętasz tamten moment?

RC: - Doskonale pamiętam. Zaraz się okaże, dlaczego. 3 września sztab protestacyjno-strajkowy poinformował nas o zawarciu porozumienia i zakończeniu strajku. A my, jak to młodzi ludzie, postanowiliśmy ten fakt odpowiednio uczcić. Będzie to może mało kombatancka opowieść, ale powiem, jak było - pojechaliśmy do Świerklan, kupiliśmy wódkę i się zwyczajnie napiliśmy. (śmiech)

SG: - Jak zawarcie porozumienia wpłynęło na codzienną pracę górników?

RC: - Przede wszystkim soboty przestały być "obowiązkowym" dniem pracy. Stały się "dobrowolne". I tak zostało do wprowadzenia stanu wojennego rok później. Ale zniesienie systemu czterobrygadowego w kopalniach, gdzie on już wtedy funkcjonował, było chyba największą ulgą. Odniosłem też wrażenie, że załoga się mocno zintegrowała, zżyła ze sobą - że od czasu strajku obowiązywała zasada "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Jak się potem okazało, nie było to do końca prawdą.

SG: - Reasumując, warto było zaprotestować 40 lat temu?

RC: - Warto było i to podwójnie. Wtedy, dzięki strajkom, przywrócono górnikom ludzką godność, znosząc morderczy system pracy. A patrząc z dzisiejszej perspektywy, uruchomiono proces, który doprowadził do upadku systemu komunistycznego w całej Europie Środkowo-Wschodniej.

SG: - Dziękujemy za rozmowę.

 

rozmawiał: MJ